Nazwij mnie wariatką
Być może jakiś czas temu ukryłam w najgłębszych zakamarkach swojej duszy przekonanie o tym, że zbliża się coś nieuniknionego, pełza jak okropny cień. Jednak bez najmniejszej wątpliwości miałam głęboką nadzieję, że nasze "dzisiaj" nie nadejdzie.
Poprzednia wojna ukształtowała mnie w specyficzny sposób. Wyryła we mnie współczucie dla tych, którzy trzymają się dzielnie i prą naprzód bez względu na okoliczności; dla tych, którzy gotowi są pójść bardzo daleko i jeszcze dalej, aby zmienić stan rzeczy. Tak, stan rzeczy, który zarządza tutaj wszystkim wokół: od polityki i ekonomii po każdy aspekt tej niezwykłej rzeczywistości, w której to co nienormalne, staje się nową normalnością jak na przykład życie na krawędzi i oczekiwanie na najgorsze w każdej możliwej chwili.
Zawsze sobie powtarzam, że nie mam tego luksusu, by się zatrzymać i pomyśleć o minionych chwilach. Faktem jest, że gdzieś w głęboko jest we mnie ta potrzeba, by wziąć głęboki oddech i zacząć krzyczeć, krzyczeć w stronę gór, wykrzyczeć wszystko bez mówienia, bo tak właściwie to nie mam bladego pojęcia, co chciałabym powiedzieć.
Moje życie mija, ale wypełnia je nienormalność. Czesem wręcz jestem świadoma, że pojawiającą się we mnie wizję normalnego życia odbieram jak niepokojący alarm. Moja codzienność to nieustanne pokonywanie wyznań, więc wydaje mi się, że normalne, spokojne życie mogłoby być niewyobrażalnym horrorem.
I nazwij mnie wariatką, ale nie zamieniłabym tego życia tutaj na żadne inne. Jadąc bejruckimi ulicami, mijam kierowców udających niewidomych, gdy zbliżają się do świateł drogowych, widzę auta zaparkowane w każdy możliwy sposób, przechodniów przekraczających ulicę jakby byli na misji samobójczej, skutery pędzące z każdej strony jak osy, ludzi krzyczących i przeklinających… To wszystko tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem we właściwym miejscu.
Tak, jestem we właściwym miejscu, ponieważ wiem, co znaczy osiągnąć ten poziom gniewu i frustracji. Wiem jak to jest starać się przetrwać jeden dzień bez nowych blizn. Wiem jak to jest być samą. Wiem jak to jest być na drugim miejscu. Byłam w ich sytuacji, w taki czy w inny sposób w ciągu tych ostatnich lat i wiem jak ciężko i samotnie człowiek się wtedy czuje.
Nazwij mnie szaloną, ale nie opuszczę tego piekła, bo tylko w nim czuje się żywa i tylko w tym zamieszaniu tęsknię za pokojem i rozumiem, co to znaczy kochać i być kochanym.
Zastanawiam się, w kogo bym się zmieniła, gdybym tu nie mieszkała, ale wiem, że nie polubiałbym tej osoby i wcale nie mam ochoty jej poznać. Wolę raczej czuć ból serca każdego dnia żyjąc tutaj, niż żyć w pokoju gdziekolwiek indziej.
Nazwij mnie chorą, ale cierpienie z nimi tutaj jest po tysiąckroć lepsze niż spokój umysłu gdzieś za granicą.
Nie przejmuj się, możesz nazywać mnie tymi wszystkimi imionami, bo zapewniam cię, że mam świadomość, iż jestem na tyle pokręcona, by kochać to miejsce z całym jego cierpieniem, i wiem, że moje serce wybierze za każdym razem Liban, a nie jakieś piękne miejsce na świecie pod chłodnym niebem.
Możliwe, że to jakiś nienazwany jeszcze syndrom, który prawdopodobnie sama rozwinęłam, lecz nie będę szukać na niego żadnego lekarstwa ani nie podejmę żadnych środków zapobiegawczych. Nie zrobię tego, bo go kocham, on mnie tworzy i popcha do bycia człowiekiem, zwykłym człowiekiem z bolącym sercem i pokręconą głową.
Sumar Sleem
Komentarze (0)
Komentarze na Faccebook'u (0)