Ta noc się nie kończy

Ta noc się nie kończy

Ta libańska noc się nie kończy

W przerwach między przelatującymi rakietami niebo jest tak ciche i piękne: gwiazdy błyszczą a półksiężyc jakby położył się na plecach i uśmiecha się do siebie. Jest tak przyjemnie, można w krótkim rękawku siedzieć na balkonie, lekki wiaterek ledwo dotyka skóry.

Potem leci coś… pierwszych 10 nalotów na Dahiye w naszym Ain el Remmaneh nie było słychać. Ale później zrobiło się głośno, bo chyba uderzyli w Hadath. Zbombardowano też Choufeiyat, gdzie mieliśmy rano być żeby spotkać się z jedną syryjską rodziną, której dom i sklep zostały zmiecione z powierzchni ziemi kilka dni temu. Łącznie z tej rodziny 9 osób uciekło spod Tyru na przedmieścia Bejrutu i teraz mieszkają w pustostanie. Potrzebują wszystkiego albo czegokolwiek. Mieliśmy przywieźć im trochę rzeczy, wesprzeć rozmową. Nie wiemy nawet czy żyją, nie wiemy czy nie zabrali się żeby dalej uciekać. Ale dokąd teraz?

Przed chwilą podano komunikat o konieczności ewakuacji z Bourj Barajne. Mówią „trzymaj się minimum 500 metrów od tego czy tego budynku”. Ale te promienie się zazębiają a ucieczka nie jest taka prosta. To Dahiye („Przedmieścia”), które złożone jest z 7-8 wielkich dzielnic: części Hadath, Bourj Barajne, Laylaki, Hartet Hreik, Ghobeiry i innych. Bóg jeden wie gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Łącznie być może mieszka tam 500 000 ludzi. Zresztą kto wie, może mniej, może więcej – jednak jest ich masa, głównie w wieżowcach, oddzielonych wąskimi uliczkami.

Poza tym te 100 000, które uciekło z Południa i Wschodu do Bejrutu, w większości osiedliło się właśnie tam. Od kilku godzin w panice uciekają z Dahiye. Albo nie uciekają. Panika ogromna i jeszcze większy strach. Przypomina się taka piosenka „Lebanese Nights” o wojnie domowej, o tym jak mężczyzna spotyka kobietę, w której oczach ujrzał gwiazdy, a gdy się uśmiechała to cały świat stawał w miejscu. I jak piekło nagle spada na nich w tą libańską noc.

Tak jak wczoraj po południu. To nie był pierwszy wybuch od czasu rozpoczęcia kampanii powietrznej, ale tak mocny, że odczuli go ludzie w Jounieh, kilkanaście kilometrów od Bejrutu. Jakby deszcz rakiet, który przypomniał o wybuchu w porcie: każdy myślał, że to na jego ulicy. Dopiero wielka chmura w oddali i ta mordercza cisza dały jakieś fatalne ukojenie.

I potem przyszła noc, libańska noc.

Nasi kochani wolontariusze z YBTE wymieniają informacje na czacie: każdy pyta czy inny jest bezpieczny. Liczymy spadające rakiety. 13, 14, 15. Hiba mieszka wysoko, wysyła filmik z chmurą dymu  nad Hadath, po kolejnym ataku. Hadath jest podzielone- część w większości szyicka, ale zaraz po drugiej stronie mieszkają chrześcijanie i jest jeden z ważnych dla nas kościołów, gdzie często spotykają się nasi przyjaciele z neokatechumenatu.

Melissa zabrała rodziców, siostrę i opuściły Ain el Remmaneh. Wyjechali w góry, jak wielu innych. Marina mieszka niedaleko Bejrutu w Kahale, ale i tam 2 dni temu nie było bezpiecznie, bo jedno auto zostało „ustrzelone” z drona. Dany jest spokojny, ale już zgubił rachubę w liczeniu rakiet. Wszystko to nas zbliża, każde słowo ma większą moc. Każde „do zobaczenie” i „bądź silny i bezpieczny” ma większą moc niż wszystkie te eksplozje razem wzięte. Każdy zaprasza drugiego do siebie, „pomieścimy się”.

Wszyscy mamy przyjaciół w Dahiye. A może „tylko” znajomych, których los nas przeraża do tego stopnia, że chcemy tam pobiec i zabrać ich wszystkich do siebie. Jedna szyitka Z., śliczna i delikatna, uczy obcokrajowców arabskiego w jednym z instytutów, a potem dorabia w kwiaciarni w Ain el Remmaneh. Dziś nie wróciła do domu w Hadath. Nie wiadomo nawet czy jej dom stoi jeszcze. Śpi (?) w kwiaciarni razem z 6 innymi osobami. A już wczoraj była na skraju załamania:

„Oni już zwyciężyli,

Nie czuję się dobrze,

Widząc jak mordują moich przyjaciół,

Dzieci i innych ludzi,

To jest straszne,

Odebrali nam nasze marzenia.

Nie poddaję się,

Naprawdę się staram,

Ja tylko chciałam żyć w pokoju”.

Na początku tygodnia był szok, teraz ludzie zaczynają liczyć straty. Coraz więcej jest takich, którzy liczą straty. M. pisze: „jestem w bezpiecznym miejscu, ale jest mi ciężko, straciłam już szóstkę przyjaciół”.

„(…) czy szedłeś spać słuchając kołysanek i dźwięku wystrzałów? Czy tańczyłeś na polach, czy uciekałeś żeby ratować swoje życie, przed piekłem które spadło na nas z góry...w tą libańską noc”?

Ta noc się nie kończy. I to jedna z wielu takich libańskich nocy, które nas teraz czekają. Wiemy, że wyjdziemy z tego poranieni, ale wiemy, że będziemy sobie bliżsi. Liban jest jak feniks, spopielony odrodzi się.

Lecą kolejne rakiety. Daleko chyba, bo był tylko świst jakiś ale nie słychać wybuchów. Jest jakiś piekielny rytm w tych atakach. Demiurg śmierci zapisuje algorytm zniszczenia.

Jednym z celów wojny jest śmierć. I nie ta fizyczna wcale, tylko ta wewnętrzna, ta która zamienia ludzi w półżywych, apatycznych, błądzących we mgle. Pozbawia nadziei, paraliżuje chęć robienia rzeczy, które tworzą naszą codzienność. Nie chcesz czytać, nie chcesz trenować, nie chcesz pracować, nie chcesz kochać, nawet nienawidzić przestajesz. To dzieje się zaskakująco szybko

YBTE śpią w końcu, czat umilkł. To dobrze, bo od rana zabieramy się do pracy! Musimy trzymać się marzeń i pracować. Żeby nie dać się Śmierci.

Brzęczą drony, węszą, wieszczą śmierć. "Uderzyli w Ghobeiry", mówi Sumar. Milknie. Tam jest jej dom przecież, nie może teraz sprawdzić czy jeszcze stoi.

Jeszcze godzina i wzejdzie słońce. Skończy się pierwsza z libańskich nocy...

Files to download