Zapiski z południa Libanu, cz.4: "Oczekiwanie"

Zapiski z południa Libanu, cz.4: "Oczekiwanie"

Wiosna

W końcu udaje nam się przywieźć dzieciaki i kilkoro rodziców z Kfour do Bejrutu. Chcieliśmy żeby choć na chwilę oderwali się od ciągłego stresu wywołanego przelotami myśliwców i odgłosami eksplozji.

Masa wzruszających obrazów złożonych jak puzzle. Jeden puzzel to sam przyjazd i taka lekka nutka niepewności: co tu się będzie odbywać? Drugi to dzieci malujące serduszka na kartce papieru i Hiba- nasza wolontariuszka z YBTE - pokazująca im jak przy pomocy słomki należy dmuchać tak aby farba rozpryskiwała się na zewnątrz serca. Oddech jest ważny i ważne jest, żeby wszystko wychodziło poza krawędzie serca. Jak w życiu: oddech i wyrzucanie wszystkiego na zewnątrz.

Inny puzzel to zabawy i wspólny lunch. Dzieci jak to dzieci - jedna ciche, inne biegające wkoło, kilku urwisów nikogo nie słuchających. Ostatni to pożegnanie i dziecko wtulające się w Hibę tak mocno jakby nie chciało wracać.

Obiecujemy sobie spotkać się znowu. Trzeba tylko zaczekać na poprawę sytuacji, bo nikt nie wie co będzie dalej.

Lato

Jedziemy razem z Tomkiem z Caritas i Kubą z naszego stowarzyszenia do Kfour, żeby przekazać środki na stypendia dla wszystkich dzieci! 5000 USD zebrane w łódzkich kościołach! Ojciec Youseff jest głęboko poruszony, mówi o tym, że wyjątkowe w naszej relacji jest to, iż niczego nie obiecujemy, ale wciąż jesteśmy obecni, wciąż w jakiś sposób ich wspieramy.

Oprócz pieniędzy przywozimy też plecaki dla dzieciaków! Tomek wręczą je z radością, a Kuba lata z aparatem łapiąc nieuchwytne. Trochę rozmawiamy z ludźmi, są zmęczeni, czekają na jakieś dobre wieści o zakończeniu konfliktu, ale wszystko zdaje się raczej eskalować.

Ojciec Youseff wspomina o jednej bardzo biednej rodzinie z wioski po drugiej stronie Nabatiyeh. Nie obiecujemy, że i dla nich znajdziemy środki na stypendia.

Jakiś tydzień później znowu jedziemy na Południe. Najpierw siadamy u ojca Youseffa na balkonie. Jakaż błoga cisza panuje i współbrzmi z pięknym krajobraz za oknem. A ojciec mówi, że znowu jest cicho, zawsze tak jest gdy przyjeżdżamy. A w nocy było strasznie. Niskie loty i huk bomb. Podobnie jak w tej drugiej wiosce, do której za chwilę mieliśmy się udać.

Suzane opowiada jak za każdym razem żegna go, gdy zabiera córkę do pracy (on i córka uczą w szkole, w której są nasze dzieciaki). Oczekuje na jego dojazd do szkoły, na jego powrót ze szkoły, na jego powrót od parafian. Czasem tą trasę atakują drony. Każdy dzień jest dla tej rodziny jak całe życie, każda minuta miesiącem, każda kolacja świętem. Ile jest takich rodzin na Południu?

Zjeżdżamy z krętej drogi w wąziutką ścieżkę, dotykającą podwórka „naszej” rodziny. Przy wjeździe rzeźba Maryi. Znów ta cisza i szum okolicznych drzew. Wita nas niska, niezwykle energiczna kobieta. Taka, która z dołu potrafi popatrzyć ci w oczy tak, jakby to ona cię przewyższała wzrostem. Opowiada nam o tym, jak w październiku od razu uciekli, ile ich to kosztowało, jak podjęli decyzję o powrocie. Jak bardzo wie, że „nigdy ale to nigdy” już nie opuści tego swojego skromnego domu. Ścisza głos prosząc córkę o przyniesienie soku, a córka spokojnie, bez buntu spełnia prośbę. Potem pięknie mówi o mężu, który musi pracować, a jak przyjeżdża, to zawsze coś naprawia. Jakby nigdy nie spał. Nie chcą uciekać.

Nad nami nagle dźwięk przelatującego myśliwca. „Zaraz się zacznie”, mówi kobieta. „Nigdy więcej nie uciekniemy”. Patrzymy na torbę (taka jakby na wielki laptop) i plecaczek w kwiatki, leżące na krzesłach przed nami, na werandzie przed wejściem do domu. „To jakbyśmy jednak musieli uciekać”, mówi kobieta. Leżą tam cały czas od ich powrotu. Cały ich świat zapakowany w dwa tobołki. Świat 5 osób będących w oczekiwaniu… Żegnamy ją i jej 3 córki.

Jesień

Siedzimy w Kfour na śniadaniu u ojca Youseffa, zajadając świeże cuda kuchni jego drogiej żony Suzanny. Nagle kobieta kręci palcem w powietrzu, wskazując na sufit. Przez okna dolatuje dźwięk, jakby brzęczenie trzmiela. „To drony monitorują okolice” - hardość w oczach Suzanny - „Ludzie coraz bardziej boją jeździć się po drogach”.

Jak to w Libanie, trzeba się śmiać. Opowiadamy sobie o krążącym po sieci filmiku, na którym szyicki komik jedzie przez południowe tereny autem, machając wystawioną za szybą butelką piwa. Śmiech. Bzyczenie gdzieś nad nami.

Ojciec Youseff przyznaje, że noc była bardzo ciężka, że coraz więcej i jakby bliżej tych eksplozji. „Nie wiadomo co się wydarzy, czekamy...”.

Czas się zbierać. Jeszcze przed pożegnaniem, przed domem, oglądamy rodzinny ogródek: to niebawem przekwitnie, a to trzeba będzie zasuszyć. Nad nami bzyczenie. Rodzina jakby tego nie słyszy. To chyba wyparcie? Może czasem trzeba uciec w ten sposób żeby nie zwariować?

Żegnają nas ciepłe uśmiechy i ten wyjątkowy smak powietrza.

Potem wpadamy jeszcze na chwilkę do szkoły w Nabatiyeh, spotykając się z siostrą Marie. Jak zwykle uśmiechnięta, niezłomna. Przekazujemy środki na stypendia dla 3 dziewczynek z tej drugiej wioski. Siostra mówi, że te środki spadły im z nieba, bo matka z bólem serca planowała wypisać dzieci ze szkoły, ze względu na biedę, w której żyją. „Ze względu na sytuację nie wiemy nawet ile dzieci w tym roku zapisze się do szkoły, czekamy na koniec września” - mówi na pożegnanie siostra Marie.

Ustalamy z nią, że spróbujemy przywieźć dzieci z Kfour do Bejrutu na listopadową wystawę Trzeciej Edycji „Ogrodów Libanu”. Żeby znów mogły pooddychać. Być może w stresie będziemy czekać do ostatniego dnia czy się uda i będzie bezpiecznie, tak jak przed warsztatami leczenia traumy w Bejrucie. Warto planować piękne momenty, rozganiać jak się da mgłę beznadziei.

Po powrocie do Bejrutu Sumar otrzymuje wiadomość od ojca Youseffa. Ksiądz niespokojnym głosem tłumaczy, że po naszym wyjeździe były niskie loty myśliwców i atak dronem na jedno auto. Zginął ten kogo pewnie planowali zabić, ale też spacerujący przy drodze Syryjczyk ze swoim trzyletnim synkiem. Brutalna, przemilczana Cena Wojny. „Uciekliśmy z objęć Anioła Śmierci” - przyznaje Sumar - „Dron wycelował w auto jadące wąską drogą, którą wjeżdżamy i wyjeżdżamy z Kfour”.

P. S

„Od początku wojny domowej, od 1975 roku, w tym kraju nie było roku, gdy nie doszło do czegoś większego lub mniejszego – walk, kryzysów, strachu” - ojciec jednej z naszych wolontariuszek. To było w naszej dzielnicy Ain el Remmaneh, jesiennym wieczorem, w 2021 roku, jakiś czas po starciach muzułmanów i chrześcijan przy pobliskim rondzie Teyunneh. Twarz rozmówcy pocięta była zmarszczkami nadającymi powagę, a wzrok był lekko spuszczony. Powietrze nasiąkało płatkami ciszy, sporadycznie rozdzieranymi dźwiękiem skuterów i arabskiej muzyki. Zawsze jak poleje się krew, to potem jest taki spokój. Jakby Demony Wojny na jakiś czas nasyciły swój głód.

Jednym z odłamków wojny jest Oczekiwanie. I chyba nigdzie nie wrył się ten szrapnel, tak jak w Libanie. Nawet nasze doświadczenie od 2020 wokół tego się kręci, wpadając z kryzysu w kryzys, oczekując na coś jeszcze gorszego, co ma nadejść jutro. Eksplozja w porcie, brak prądu, brak leków, mleka w proszku dla niemowląt, załamanie waluty, starcia tu, starcia tam, wojna na Południu, kryzys migracyjny, kryzys administracyjny - jak jeden się skończy lub jest przypudrowany, to już wieszczą kolejny. Mimo tego ludzie idą dalej, a nasza młodzież z YBTE niesie światło innym. W Oczekiwaniu aż Liban stanie się miejscem pokoju i rozwoju. Jak kiedyś.

Kolejną część naszych Zapisków znajdziesz tutaj, a jeśli chcesz wesprzeć nasze działania na południu Libanu to kliknij tutaj

Files to download