Zapiski z Południa Libanu, cz.7: "Kardynał Ryś w Galilei
„Brak wojny nie oznacza jeszcze pokoju” – to jedno ze stwierdzeń kardynała, które chyba odbijało się największym echem podczas tej wizyty. Teoretycznie działania wojenne były wstrzymane już kilka miesięcy wcześniej, ale wciąż czuć było ogromne napięcie wywołane sporadycznymi nalotami i brakiem jasnej deklaracji dot. realnego trwałego porozumienia pokojowego. Na to wszystko nakładał się ból, frustracja i smutek odczuwalne i wylewające się z libańskich serc, podczas rozmów z nami.
Wizyta rozpoczęła się od odwiedzenia mieszkańców Hadath (obrzeża Bejrutu), którym pomogliśmy odbudować domy. Jednak najważniejszym punktem był wyjazd na Południe.
Kardynał w swoim nagraniu z Południa zauważa: „To miejsce ma swoją historię ale też swoje wyzwanie. Wyzwaniem jest aby te rodziny chrześcijańskie, które tu żyły od wieków, mogły żyć dalej (...) jeśli my im nie pomożemy to to miejsce opustoszeje, jest to miejsce o wielkiej tradycji chrześcijańskiej. Co więcej ci ludzie, którzy tu zostają mają poczucie przynależności i poczucie misji w tym miejscu”.
Swoją wizytę zaczęliśmy od kawy i rozmowy z siostrami św. Antoniego prowadzącymi tamtejszą szkołę. Potem zaczęliśmy obchodzić zniszczenia, o których niedawno opowiadała Sumar. W pewnym momencie weszliśmy przez rozwaloną ścianę do niewielkiego ogródka, w którym znajdował się basenik i mini prysznice dla najmłodszych. Wszystko zniszczone i pokryte gruzem. Kardynał rozejrzał się i wskazując ręką rzekł: „Magda, tu powinny być pokazane Ogrody Libanu!”.
To wszystko jakby idealnie spięło się z przemyśleniami Magdy:
„Znałam szkolę przede wszystkim ze zdjęć, gdy jeszcze była w całości. Rozumiałam znaczenie tego miejsca, ale teoria i przekaz od kogoś jest zawsze tylko częścią prawdy o danym miejscu. Potem, po nalotach dotarły do mnie tylko wyrwane z kontekstu zdjęcia, które wprawdzie przemawiały mocniej, ale jednak nie ukazywały skali zniszczeń. Delikatnie poruszające się w oknach powyginane żaluzje - ten obraz został mi przede wszystkim pod powiekami. Wizyta w szkole była redefiniującym punktem tego wyjazdu. Stojąc w drzwiach klasy bez ścian nie wiedziałam czy jestem tu bardziej mamą, która przyjechała po córkę do szkoły, czy nauczycielką, która zaraz ma zacząć lekcję. Nawet łzy pojawiły się po szkolnemu w toalecie. Tylko ci, którzy zobaczyli zdecydowanie nie w szkolny sposób podeszli do moich emocji, które wzięły górę.
To co było przyprzedszkolnym ogrodem w oczach Kardynała zaistniało jako miejsce pokazania Ogrodów. I znowu wstyd, bo ja od razu to zobaczyłam. Zasadzone kwiaty w czymś co było oczkiem wodnym, prace ustawione wokół, powieszone na wygiętym płocie. I wszędzie papierowe kwiaty narysowane przez dzieci. Wszędzie. Boję się napisać, że być może dla tego miejsca powstała III edycja. Że może właśnie to będzie najdoskonalszy finał. Że za pieniądze z tych prac wyposażymy pracownię plastyczną w szkole. Że pokaz Ogrodów w tym miejscu przerodzi się w trwanie sztuki w najwłaściwszej wersji – w dłoniach dzieci, które będą wyrażać swoje emocje poprzez język twórczości. Że może ktoś z gości zechce podnieść kawałek szkła i przygotować pracę na Epilog. Finał. Trwanie. Przyszłość.”
Zanim pożegnaliśmy się z siostrami, wspólnie odmówiliśmy po polsku i arabsku „Ojcze Nasz”.
„Ta szkoła pokazuje co znaczy budować pokój w tak dramatycznym świecie” – słowa kardynała wyrażające dokładnie to, co czujemy za każdym razem będąc w tym miejscu.
Kolejnym punktem wizyty były odwiedziny pobliskiej wioska Kfour. Zaczęliśmy od wspólnej mszy. W pewnym momencie kardynał był otoczony dziećmi, którym pomogliśmy w ramach „Pierwszego Kroku” czy prowadziliśmy dla nich warsztaty leczenia traumy. Potem przeszliśmy zobaczyć, co wojna zrobiła z Kfour. W jednym miejscu zauważyliśmy krater po domu, który został trafiony tak mocno, że kamienne fragmenty budynku latały na wszystkie strony niszcząc okoliczne domy i dach kościoła oddalonego o prawie 100 metrów! Byli z nami właściciele tego domu, stali jakby trochę przed nami i patrzyli na ten apokaliptyczny obraz. Starsi ludzie. Potem przy wspólnym obiedzie mężczyzna podszedł do kardynała i powiedział: „Ja tylko chciałem spokojnie umrzeć we własnym domu”. Ludzie byli zrozpaczeni, pełni żalu, czuli się opuszczeni. Ta chwila z Polakami dawała im możliwość poczucia braterskiej więzi, dawała nadzieję, była świadectwem, że nie zostali zapomniani.
Zarówno siostry jak i parafia otrzymały od nas wsparcie i obietnice pomocy w odbudowie. Ale coś innego było (po raz kolejny) ważniejsze, wyrażone przez kardynała w następujący sposób:
„Pieniądze, które przywozimy mają znacznie (…), jednak ważniejsze jest to, że mogliśmy z nimi tutaj być. Bardzo to wszyscy podkreślali, że tego dzisiaj najbardziej potrzebują. Kogoś kto stanie, obejmie, będzie blisko.”
Komentarze (0)
Komentarze na Faccebook'u (0)