Po raz kolejny jedziemy do Nabatiyeh do katolickiej szkoły sióstr antoninek. Wieziemy ze sobą środki na pokrycie dodatkowych stypendiów dla dzieci z pobliskiej wioski Kfour oraz bezcenny skarb: serduszka od dzieci z Polski*, na których napisały życzenia dla rówieśników z Kfour:
„Dasz radę!”
„Wierzę w Ciebie!”
„Zawsze po burzy świeci słońce”
„Życzę Ci pokoju”
„Wesołych Świąt”
Spotykamy uśmiechniętą siostrę Marie, która opowiada nam o tym jak wygląda życie w mieście. „Czasem słyszymy ogromny huk dochodzący z oddali. Góry potęgują odgłosy bombardowań”. Katolicka szkoła przyjęła dzieci z muzułmańskich rodzin, które uciekły do Nabatiyeh ze zniszczonych pogranicznych wiosek. Opowiada o jednej z nich, a po 3 dniach widzimy w internecie kolejne obrazy z ataków na tę wieś i kolejne zniszczone domy. Nieoficjalne statystyki podają, że już ponad 500 domów na Południu zostało zniszczonych (3000 uszkodzonych), a 80 000 tysięcy ludzi opuściło swoje wioski i miasteczka, uciekając w inne rejony Libanu. Zginęło też ponad 200 osób, z czego 30 to cywile. Pogranicze libańsko-izraelskie dotyka wojna. To jej przemilczana część.
Dołącza do nas ojciec Youseff. Oboje są wzruszeni, oglądając serduszka oraz kartki z życzeniami. Omawiamy też pomoc rodzinom z Kfour w ramach projektu „Ciepło dla...”. Po chwili ojciec Youseff wychodzi pilnować dzieci zdające egzaminy, a siostra Marie dziękuje za chęć wsparcia. Mówi o człowieku, którego widuje na ulicy jak zbiera drewienka lub cokolwiek czym mógłby ogrzać dom.
Po trzech dniach dogrywamy detale pomocy dla 9 rodzin: diesel, butle z gazem, drewno. Tego samego dnia dowiadujemy się też, że w centrum Nabatiyeh w jadący samochód uderzyła rakieta. Na razie nie wiadomo do końca kto był w samochodzie. Jednak „nasza” szkoła jest niedaleko.
Jakby równolegle działamy w drugiej wiosce, Homsiyeh. Ta znajduje się bliżej Sydonu, w rejonie Jezzine. Tam też bywa głośno, a żywe jest wspomnienie poprzedniej wojny. Tato Nelly pomaga nam w określeniu potrzeb. Opowiada też o zniszczeniach podczas wojny w 2006 roku. Niektóre domy wciąż nie zostały odbudowane. W powietrzu czuć strach i niepewność. „Wyleciały mi uchwyty od okien w wyniku fali uderzeniowej, podczas jednego z niedawnych ataków na okoliczne wzgórza. Ludzie nauczyli się, że jak słychać drony to będą potem rakiety”.
Oprócz tego sytuacja ekonomiczna jest tragiczna. Mówi się, że handel stanął, a pomoc nie dociera. Dociera. Od nas. W Homsiyeh i Kfour instalowaliśmy wcześniej lampy z baterią solarną w ramach ”Światło dla”. Żeby zrozumieć jak wiele ten projekt znaczy, wystarczy przytoczyć słowa Nelly:” Gdy pojechaliśmy do Homsiyeh świętować Boże Narodzenie, nie mieliśmy światła poza tą lampą. Wasza lampa uratowała nasze święta”.
Teraz, jak w Kfour, skupiliśmy się na ogrzewaniu. 12 rodzin otrzymało diesel i drewno, 8 piecyki. Opłaciliśmy też diesel dla kościółka. Gdy mieszkańcy spotykają się na mszę, to w środku jest tylko kilka stopni na plusie. A kościół jest dla nich wszystkim. Opowiadali nam o tym. To jest symbol ich istnienia w Galilei. Dlatego tak bardzo boją się bombardowań. Boją się, że jeśli kościół zostanie zniszczony, to oni też znikną. Nikt im przecież nie da pieniędzy na odbudowanie. Tak mówił ojciec Goerge, który pochodzi z Kfour. Mówił też, że jego wioska w 2006 roku była bombardowana 44 razy. Wioska, gdzie mieszka około 100 chrześcijańskich rodzin i zapewne niewiele więcej muzułmańskich.
Te serca, lampy, diesel, piecyki, nasza obecność – one nie zmienią Południa. Nie uciszą huku, nie rozwieją mgły niepewności, nie uspokoją nadchodzącego jutra. Ale potrzymają za rękę. A dla tych którzy próbują pomagać będą być może drogowskazem, wskazującym jasno, że każdy musi dołożyć swoją cegiełkę do tego, żeby na Południu Libanu/Libanie/Bliskim i Dalekim Wschodzie/Świecie zapanowało Światło i Ciepło. Ważne żeby cegły spajały się ze sobą, w jeden trwały mur.
* Dziękujemy III klasom z ZSP w Domiechowicach za wzruszający gest!
Komentarze (0)
Komentarze na Faccebook'u (0)