Nasza Ukraina, cz.4: "Polski list w Tsyrkunach"

Nasza Ukraina, cz.4: "Polski list w Tsyrkunach"

Tym razem dary zostały zgromadzone przez parafię Św. Wojciecha z Łodzi i w formie paczek trafiły do nas. Niektóre z nich zawierały też listy z Polski. Kto je otrzyma?

Już pewną tradycją staje się, iż rzeczy wiezione przez nas z Polski przejeżdżają przez Kijów. Zawsze miło jest zobaczyć uśmiechniętą twarz ojca Marka i energicznie krzątającego się ojca Benedykta.

„Byliśmy ostatnio pod Chersoniem, ależ mnie wytelepało w tym naszym busie, jak na fotelu bujanym” - gestykuluje ojciec Benedykt.

Fajny, pogodny duet razem tworzą. Widać, że młodzież lgnie do nich, że stanowią dla niej ogromne oparcie. Goszczą nas na przytulnym poddaszu, czujemy się jak w domu. Część paczek zostawiamy u nich w Kijowie, skąd trafią do potrzebujących parafian i wiosek pod miastem. Reszta jedzie z nami dalej, jak najdalej...

W Charkowie spotykamy znanego Wam już Kamila, wolontariusza „Kliki” z Krakowa. Razem najpierw jedziemy za Izium. Jedno z odwiedzonych miejsc to Oskil. Jest to gmina złożona z 27 wiosek, z których w 22 brakuje prądu a i nierzadko wody czy gazu. Mieszkają tam ci, którzy nie chcieli uciekać, lub wrócili po wyzwoleniu. Są też rodziny wielodzietne, ponad setka dzieci mieszka w tych zniszczonych miejscowościach. Do samego Oskil pomoc dociera, gorzej jest z resztą miejsc. Dary z Polski trafiły głównie do miejscowości Dowgenka. Poziom nędzy i ilość zniszczeń jest trudny do opisania. Jednak jest jakieś światło w tym mroku. Skoro ludzie tam są, skoro wcześniej nienawiścią rozprute cegły, spajają na nowo nadzieją. Dlatego dobrze, że i my tam jesteśmy.

Wracając zatrzymujemy się w Charkowie, gdzie zostawiliśmy dwie paczki dla ludzi będących pod opieką Kamila. Teraz zawieziemy jedną z nich. Pada deszcz, jest zimno. Kręcimy się po Saltivce, potem jedziemy po panią Marinę, 60-letnią, gadatliwą, pogodną kobietę. Objeżdżamy pięć aptek, za każdym razem Kamil wysiada i płaci za lek z listy. Cierpliwie słucha jej słowotoku. Kobieta wie, że ma tylko „chwilę”, próbuje wyrzucić wszystko to, co gromadziło się w niej przez godziny, dni samotności. Potem jedziemy do jej mieszkania:

„Musisz poznać mamę Mariny, Zoję” - zagaduje Kamil. Żyją same, delikatnie mówiąc bardzo skromnie. Kamil niedawno organizował 92 urodziny Zoji. Kobieta większość czasu spędza w łóżku, ale ma niezwykle trzeźwy umysł. Przynosimy im wodę z punktu dystrybucji, zostawiamy paczkę.

Wieczorem Kamil opowiada o początkach wojny, o mieszkańcach Charkowa, o wyjątkowości tego miasta. Chyba niełatwo będzie mu kiedyś wrócić. Fizycznie i mentalnie. A może już po prostu nie da się wrócić? Opowiada też o tym co stało się w Bachmucie. Głośno było w polskich mediach, ale nie dla całej historii starczyło miejsca w przekazach. Szczegóły nie umniejszają heroizmowi, ale uderzają mrocznym realizmem.

Rano ruszamy do pobliskich Tsyrkun, zniszczonych podczas walk. Przy głównej drodze na rozwalonym przystanku napis „I love Tsyrkuny” - kolorowy, na tle szarej, spalonej, ostrzelanej okolicy. Dojeżdżamy do jednego z domów, otoczonego wysokim blaszanym ogrodzeniem. Kamil wie jak otworzyć furtkę. Za nią pojawia się zagruzowane podwórko, którego nie oszczędziła artyleria. Buda, szary wielki, szarpiący się na łańcuchu pies. Dom pana Wowy wygląda raczej jak altanka, w środku nędza. Samotny człowiek leży na łóżku, ma cukrzycę. Jak Kamil w ogóle dotarł do kogoś takiego, w takim miejscu?

Długa rozmowa, Wowa lubi pożartować. Na opowieści o swoich polskich korzeniach, wojskowej służbie w Tadżykistanie i przywiezionych stamtąd drzewach orzechowych, Kamil mruga porozumiewawczo, jakby któryś raz z kolei słuchał zdartej płyty. Towarzyszenie to chyba najtrudniejsza forma pomocy humanitarnej, jakże cenna zarazem.

Wowa otwiera paczkę z Polski, jest list! Spóźnione życzenia świąteczne trafiły w odpowiednie miejsce. Czas się pożegnać, Kamil informuje, że jedzie do Polski. "Na dobre?” - podobny niepokój był w oczach Mariny. Chyba nie strach im już ponownych walk, ale przeraża ich samotność: „Wróć szybko, pamiętaj że trzeba wykopać orzechy i ktoś musi je potem posadzić w Polsce”.

Jeszcze objazd po Saltivce, kilkaset tysięcy ludzi mieszkało w tych blokowiskach. Tu jakieś osmolone mieszkanie, tam nie ma całego pionu. Wiatr porusza wszystkim tym co pozostawiła śmierć – jakieś szmaty trzepoczą, wykrzywione blachy skrzypią, drobne przedmioty zmieniają położenie, biurko w wyrwie na 4 piętrze, człowiek przed blokiem spogląda w górę na to co zostało (z jego?) mieszkania. Coś podobnego czuliśmy kiedyś błąkając się po zrujnowanych częściach Homs w Syrii albo starym mieście w Aleppo.

Jeździmy bez końca po wąskich uliczkach, od bloku do bloku. Trudno oszacować ile ludzi zostało, ale jest dość głucho. Na szczęście prowadzone są prace remontowe, a piękne parki wokół zaczynają się zielenić. Życie nie poddaje się śmierci.

W drodze powrotnej postój w Kijowie o ojców, w naszej „oazie”. Rozmowa z Jankiem i Maksem. Serdeczni wolontariusze, czekają na nasz kolejny przyjazd w czerwcu. Chcą z nami jechać na Wschód.

Dziękujemy parafii za Dary, Caritas Łódź za wspólną Misję i wszystkim Wam za stałe wsparcie i wiarę w nas!

Wiecie, że potrzebujemy środków na konserwację busa po naszych wyjazdach? Ze wszystkim innym sobie radzimy – darami, kierowcami, ale bus nie jest pierwszej młodości, już musieliśmy wymienić silnik, a po każdym wyjeździe potrzebne są drobne naprawy. Tutaj można pomóc:

Stowarzyszenie "Dom Wschodni - Domus Orientalis"

mBank: 70 1140 2004 0000 3002 7483 9388

Tytuł przekazu: Pomoc dla Ukrainy - samochód

Można też korzystać z szybkich płatności:

Przekaż 500 PLN           Przekaż 300 PLN

Przekaż 100 PLN           Przekaż 50 PLN

Przekaż 30 PLN

 

 

Files to download