Spowiedź prezesa
Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania paru słów w związku ze sprawą ks. Stryczka, która jakiś czas temu przetoczyła się przez media, ale brak czasu oraz wielowątkowość problemu utrudniająca spisanie przemyśleń, doprowadziły do tego, że z zamiarów nic do tej pory nie wyszło. Tymczasem wydarzenia związane z Fundacją Wiosna i jej prezesem bardzo mnie poruszyły, bo kilka problemów, które przy tej okazji pojawiły się w różnych wypowiedziach, dotyczą mnie osobiście. Może też dlatego odkładałem ten tekst, że nie będzie w nim o sukcesach i osiągnięciach, a wręcz przeciwnie: czuję potrzebę wyspowiadania się z trudności.
Na wszelki wypadek od razu zaznaczę, że nie chodzi o problem mobbingu czy o "porażki w relacjach osobistych". Mam nadzieję, że daleki jestem od takiego stylu zarządzania i współpracy z ludźmi, o którym usłyszeliśmy w mediach, ale o tym - choć sam też badam własne sumienie - lepiej niech się wypowiedzą ludzie, którzy mnie znają osobiście. Oczywiście nie ze wszystkimi ludźmi udaje mi się budować przyjazne relacje, nie ze wszystkimi układa się współpraca, ale jakoś dajemy radę i "Dom Wschodni" jest miejscem, gdzie znalazłem naprawdę dobrych przyjaciół i sam nim jestem dla ludzi, z którymi działam. Chodzi raczej o tło kryzysu "Wiosny", którego domyśliło się kilku komentatorów, a które ze względu na moje osobiste doświadczenia związane z działalnością w Stowarzyszeniu bardziej mnie zainteresowało niż problemy głównego aktora całego zajścia związane z jego sposobem zarządzania przedsięwzięciem.
Najsensowniejszą wypowiedź w związku ze słynnym artykułem Onetu znalazłem na portalu Klubu Jagiellońskiego. Zdaję sobie sprawę, że tekst jest długi, ale proszę, przeczytajcie: link jest tutaj. W bardzo wielu sprawach, o których mówi dr Krzysztof Mazur, doskonale się odnajduję, dlatego zapraszam Was do wysłuchania mojej spowiedzi.
"Dom Wschodni" powstał, bo wraz z gronem przyjaciół dzieliliśmy przekonanie, że potrzeba umocnienia więzów między Polską a Bliskim Wschodem. Przez lata działania Stowarzyszenia to przekonanie tylko się we mnie umocniło. Bazuje ono na mojej wierze, że tam są moje korzenie jako chrześcijanina, że to jest ojczyzna moich Ojców i kraj Jezusa. Dalej, że ludzie tam strasznie cierpią na skutek gier ekonomicznych i politycznych i jak powietrza potrzeba nam, widzom wiadomości telewizyjnych i dobiorcom domorosłych ideologów YouTube'a, bliższego kontaktu z ludźmi stamtąd, żebyśmy dojrzalej podeszli do problemów, które przestają być dla Polaków zagadnieniami czysto teoretycznymi. Żeby to zrobić trzeba działać ponad poziomem indywidualnym - wakacje w Egipcie, spotkanie z sąsiadem Syryjczykiem, wieczór w libańskiej restaruracji, pielgrzymka do Ziemi Świętej - ale nie na poziomie rządowym. Jednym słowem: jestem głęboko przekonany, że potrzeba organizacji pozarządowych, społecznych. I dlatego wiele serca wkładałem i wkładam w organizowanie Stowarzyszenia "Dom Wschodni".
Przez ostatnie lata widzieliście, czego się udało dokonać dzięki Stowarzyszeniu. Prawda, że sporo? Odczuwam olbrzymią radość z tego, że "Dom Wschodni" działa, jest obecny w polskim Kościele i społeczeństwie. Cieszy bardzo zaangażowanie wielu ludzi oraz wsparcie i życzliwość, z jaką się spotykam. Okazało się jednak, że ludzie, z którymi zakładałem Stowarzyszenie, w zdecydowanej większości poprzestali na złożeniu podpisu i w chwili obecnej mamy wielu sympatyków, ale zaledwie kilku aktywnie działających członków.
Tę spowiedź kieruję do Was, przyjaciół i sympatyków Domu Wschodniego, bo ośmiela mnie do szczerego opowiedzenia o trudnościach przekonanie, że dzielicie ze mną poczucie sensu podejmowanych przez Stowarzyszenie działań. Mam też głęboką nadzieję, że wielu z Was podejmie się większego zaangażowania. Posłuchajcie zatem o trudnościach związanych z budowaniem "Domu Wschodniego", na skutek których - jak spowiedź, to spowiedź - kilka razy myślałem o zakończeniu tej przygody.
Pierwsza trudność to budowanie zespołu. Dysproporcja między deklarowaną przez ludzi gotowością do pomocy, a rzeczywistym zaangażowaniem niejednokrotnie dosłownie zwalała mnie z nóg. Już się nauczyłem, że "będę", "zrobię", "pójdę", "sprawdzę", "załatwię" są deklaracjami, którym nie zawsze można ufać, ale póki tego nie wiedziałem, dowiadywałem się często w ostatniej chwili, że mam do zrobienia więcej niż planowałem, bo ktoś swojego zadania jednak nie wykona. W pewnym momencie boleśnie zdałem sobie sprawę że uległem złudzeniu, że "Dom Wschodni" buduje wiele osób. Już jestem ostrożniejszy i teraz wiem, że nawet jeśli wiele osób kręci się przy budowie, to tak naprawdę budujących jest zaledwie kilku. Bolesne, ale zbawienne oświecenie. W chwili obecnej robimy mniej, ale dzięki temu mogę się wyspać. Kontynuujemy projekty, które rozpoczęliśmy, ale głównym celem, który sobie obecnie stawiam, jest szukanie członków Stowarzyszenia, osób, które naprawdę chcą współpracować i współtworzyć "Dom Wschodni".
Drugą trudność określiłbym jako "kryzys szacunku dla tego, co małe". Myślę, że dzięki wierze chrześcijańskiej jest dla mnie oczywiste, że Bóg wybrał to co małe w oczach świata, że dostrzega ostatniego sługę i przez głupstwo głoszenia słowa zbawia świat, ale praca przy projektach Stowarzyszenia pozwoliła mi lepiej zrozumieć, jak nieoczywiste jest takie myślenie. "Widziałem księdza w telewizji" skuteczniej buduje mój autorytet niż wszystko inne, co robię. Czy naprawdę trzeba pokazać się na konferencji obok premiera lub ministra, żeby znaleźć ludzi do współpracy przy projekcie pomocowym dla Syrii? Nie możemy tego zrobić w parafii lub na osiedlu? Czy jeśli akcja nie będzie miała zasięgu ogólnopolskiego i nie będzie o niej trąbiła telewizja, to szkoda się w nią angażować? Sprawdźcie sami i się przekonajcie, jeśli mi nie wierzycie na słowo. Znaleźć ludzi, którzy rozumieją, że małe jest piękne i ważne, jest niezwykle ciężko. Chylę kapelusza przed tymi z Was, którzy przychodzą na spotkania, na których jest zaledwie kilka osób, którzy wzięli jeden czy dwa plakaty i wywiesili tu czy tam. Wielki szacun dla tych, którzy dołączyli do Stowarzyszenia stając się przynajmniej Członkami Wspierającymi nie czekając, aż będą mogli zrobić coś wielkiego, ale dając na Dom Wschodni 20-30 złotych miesięcznie. Małe jest wielkie!
I wreszcie trzecia trudność: finanse. Z jednej strony jest to konsekwencja tych fundamentalnych trudności, o których napisałem wcześniej, a z drugiej jest to sprawa najbardziej stresująca i konkretna. Bez większego problemu znajduję ludzi, którzy chętnie się zaangażują w projekty Domu Wschodniego, jeśli oferuję pracę zarobkową. To zrozumiałe, bo praca jest pierwszą koniecznością bytową. Ale Dom Wschodni to nie jest przedsiębiorstwo biznesowe, dzięki któremu chcemy się utrzymać. Nikt z członków Stowarzyszenia nie pobiera wynagrodzenia za swoją pracę. Nasze działanie jest non-profit. Co więcej, ci, którzy naprawdę budują Dom Wschodni, sami ponoszą większe lub mniejsze obciążenia finansowe związane z wykonywaniem swoich zadań. Ludzi, którzy są gotowi na takie działanie, jest naprawdę zaledwie kilku. I właśnie dlatego, jeśli chcemy coś zrobić, zawsze wiąże się to z koniecznością pokrycia pewnych wydatków. Nawet jeśli prelegent zaproszony na spotkanie wykona swoją pracę "pro publico bono" bez żadnego wynagrodzenia, to musimy zapłacić za wynajem sali, w której chcemy je zorganizować.
Przez kilka lat prowadzenia "Domu Wschodniego" nauczyłem się dwóch rzeczy: że nie da się nic zrobić bez pieniędzy i że świadomość tego wśród ludzi jest znikoma. Znowu muszę się przyznać - jak spowiedź, to spowiedź - że niestety uczyłem się tego za wolno. Nie spostrzegłem się, że rozwijąca się działalność Domu Wschodniego zaczyna generować koszty, których z własnych środków już nie dam rady pokrywać, a nadzieja, że przyjaciele i sympatycy pomogą, bo rozumieją te sprawy, okazała się płonna. Bardzo wielu ludzi przekazuje środki na dzieci w Aleppo czy na kuchnię dla niepełnosprawnych w Kairze, ale znajdźcie mi człowieka, który zapłaci hydraulikowi lub dorzuci się do kosztów druku plakatu i nie będzie to moja mama. Nie zamieszczę tu skanu ostatniej kartki w kalendarzu, na której notuję moje finansowe zapożyczenia u przyjaciół i znajomych poczynione w celu pokrycia kosztów związanych z tymi projektami, które wielu z Was bardzo się podobały, ale wierzcie mi: po zsumowaniu wychodzi liczba pięciocyfrowa.
Moją spowiedź, chcę zakończyć mocnym postanowieniem poprawy. Nie ulegnę zniechęceniu. Dalej będę dokładał starań, żeby budować Dom Wschodni, bo głęboko wierzę, że jest potrzebny Kościołowi i Polsce. Poczekam jednak cierpliwie na konieczny zespół, żeby Dom Wschodni był naprawdę stwarzyszeniem, a nie teatrem jednego czy trzech aktorów.
Dlatego bardzo proszę wszystkich, którzy zaglądacie tutaj, śledzicie naszą działalność, uczestniczyliście w naszych akcjach - są Was tysiące! - zajrzyjcie na stronę "Buduj z nami Dom Wschodni" i przeczytajcie uważnie mając w uszach moją spowiedź. W chwili obecnej "Dom Wschodni" potrzebuje 100 Członków Wspierających. Zachęcam do konkretnych decyzji i do dołączenia do zespołu!
ks. Przemysław Szewczyk
Komentarze (0)
Komentarze na Faccebook'u (0)