Nasza Ukraina cz.1: "Przed mostem na lewo"
Max i Janek – wolontariusze od ojca Marka - pomogli nam przepakować busa i zaczęli obdzwaniać pracowników socjalnych z okolic Kijowa. Jedziemy do wioski Horenka. Dlaczego tam? Bo Horenka nie była w mediach. Będąc przy Buczy, Irpieniu, niedaleko od Hostomela, nie przebiła się ze swoją tragedią i nie utrwaliła na szlaku pomocowym tak jak sąsiednie miasta i wioski.
W ostrzelanym budynku administracji dostajemy namiar na osiedle domków modułowych. Mijamy zniszczone domy i blokowisko – osmolone, z powyrywanymi ścianami, poharatanymi balkonami. Obok powiewa polska flaga. Okazało się, że domki modułowe zostały zbudowane z budżetu naszego Państwa.
Pani Ania, opiekująca się osiedlem spogląda do jednej z naszych paczek, zrobionych dzięki darom z Caritas Archidiecezji Łódzkiej. Najpierw chciała je przyjąć dla osób mieszkających w domkach modułowych (głównie tych ze zniszczonego bloku). Za chwilę kładzie rękę na sercu i mówi: „Wiecie, na lewo przed mostem jest taka ulica...tam ludzie są w jeszcze gorszej sytuacji”. Podaje nam numer do p. Larysy.
Skręcając we wskazaną ulicę widzimy zrujnowany dom, potem kolejny i następne. Pani Larysa czeka na nas, Janek z Maxem skrupulatnie wypytują o ilość osób, sytuację, pomoc jaką uzyskują. Larysa opowiada: „Ludzie sami się organizują, lokalni wolontariusze kontaktują się z fundacjami, czasami ktoś coś przywiezie. Jedna organizacja zagraniczna prowadzi mobilną kuchnię. Ale jest bardzo źle, brakuje wszystkiego. W niektórych domach nie da się mieszkać, inne mają foliami zaklejone okna i drzwi. Nie spodziewamy się, że ktoś je naprawi”.
Wyładowujemy paczki wprost pod jednym ze zniszczonych domów, zaczynają schodzić się ludzie. Głównie starsi, choć jest też kilka młodszych twarzy. Zmęczeni, kiepsko ubrani. Nadchodzi najtrudniejszy moment kiedy potrzebują się przytulić, kiedy zaczynają płynąć łzy. A potem ten kiedy dziękują. Jest nam wtedy jakoś tak nieswojo. Nie wiadomo co powiedzieć, jest poczucie, że zrobione zostało zbyt mało. Ale to poczucie towarzyszy zawsze w takich chwilach i nie wolno mu się poddawać.
Janek i Max wymienili kontakty, będą dzwonić od czasu do czasu do Anny i Larysy, a my będziemy starali się pomóc. Dzięki takim wyjazdom i spotkaniom nasza Misja zaczyna kształtować się w długofalowy plan. Jak w Syrii i Libanie – nadchodzi moment gdy wojna czy katastrofa humanitarna schodzi z pierwszych stron gazet. Gdy dany „rejon” jest zastąpiony innym, a ludzie pozostawieni sami sobie, bo „tu już przecież nie lecą rakiety…”. Chcielibyśmy być właśnie w tym momencie, w takich miejscach.
Dziękujemy za wsparcie!
_______________________________
Podróż w pomocą na teren Ukrainy możliwa była dzięki darowiznie Fundacji PERN
Komentarze (0)
Komentarze na Faccebook'u (0)